Wahamy się czy startować z Libuchory czy z Biłaszowic. Ostatecznie trafiamy do Biłaszowic. Podjeżdżamy pod turbazę. Chcemy tu zostawić auto. Rozmawiamy z kierownikiem domu turystycznego, który odradza nam zostawienie samochodu na terenie turbazy, ponieważ w sobotę będzie tu swadzba - znaczy wesele i nikt auta nie będzie pilnować. A w ogóle - to gdzie my będziemy spać - pyta nas. Kiedy mówimy, że w pałatce, na połoninie - patrzy na nas z niedowierzaniem i ostrzega - "przemarzniecie". Dzwoni po wsi, żeby załatwić nam miejsce do parkowania u któregoś z mieszkańców. Ostatecznie zostawiamy samochód na podwórku tuż obok turbazy. Trzeba zapłacić i to niemało - 100 chrywien i gospodarze wydają się gburowaci. Nic to - nie musimy się lubić.
Zabieramy rzeczy i ruszamy w górę. Dziwnie wyglądamy w naszych górskich ciuchach, z plecakami. Jesteśmy jakoś wyrwani z kontekstu a tutejsi patrzą na nas jak na dziwolągi. Tylko dzieci pozdrawiają nas wesoło "Dobry den". Pogoda kiepska - niebo całkiem zachmurzone ale nie pada, nie ma mgły i jest dość ciepło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz