Rumunia, Sighişoara, sierpień 2009
Siedzę pod ratuszową wieżą w Sighişoarze i słucham głuchych dźwięków bębenka, na którym wygrywa dziewiątą wieczór jedna z zegarowych postaci. Mało ludzi, zapada zmrok, błoto na ulicy, hałdy kamieni. Remont.
Ławka przy miejskim źródełku, które biło tu pewnie i pięćset lat temu.
Wpatruję się w coraz ciemniejszy, gęstszy mrok. Widzę postacie krzątające się po brukowych uliczkach, małe wózki ciągną starsi, dzieci pomagają, bogaty kupiec siedzi na wozie i przepycha się w tłuszczy. Śmierdzą ścieki w rynsztoku, walają sie przegniłe resztki warzyw. Gdzieś pod murem, wciśnięty w mur siedzi żebrak. W oknie gruba gospodyni trzepie kolorowy chodnik. Cienie są teraz takie wyraźne i widzę to wszystko, tak jakby istniało. Teraz a nie setki lat temu.
Dopiero po kwadransie czy dwóch orientujemy się, że nie ma prądu. Jakaś wielka awaria. Cała stara Sighişoara tkwi w ciemnościach, gdzieś w oddali, w dole widać światła miasta ale tutaj zastał nas średniowieczny mrok. Ludzi nie ma, bo niewielu jest amatorów nocnych wędrówek w ciemności na rozrytych przez koparki uliczki. Idziemy do restauracji, do domu, w którym urodził się Drakula. Obsługa zagubiona rozkłada ręce – tylko piwo i napoje. Jacek bierze piwo, ja niczego nie chcę. Siadamy w podcieniu. Klaustrofobiczne, niskie sklepienie, monstrualnie grube mury. Ciemność nocy rozpraszana jedynie przez świece. Sighişoara dała nam prezent – podróż w czasie.
***
Sighişoara, lipiec 2011.
Nie ma już źródełka pod wieżą zegarową. Zlikwidowali je w czasie remontu nawierzchni w 2009 roku. Szkoda. Było dobre, użyteczne, piękne i na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz