Les Fanfoireux. Radość życia.

Rumunia, sierpień 2009

Jakaś wielka awaria. Cała stara Sighisoara tkwi w ciemnościach, gdzieś w oddali, w dole widać światła miasta ale tutaj zastał nas średniowieczny mrok.

Ciemności starej Sighişoary wyganiają nas w końcu z cytadeli. Zwykle mamy w podręcznych plecakach czołówki ale dziś ich nie wzięliśmy. Po ciemku, wyczuwając stopami schodki schodzimy w dół miasta, na prawo od wieży. Idziemy ostrożnie. Łatwo się potknąć – schodki nierówne, średniowieczny bruk nieprzewidywalny – bez norm i procedur. Różne odległości między schodkami, różna ich wysokość. Z ciemności dobiega do nas dźwięk bębnów. Intrygujące. Idziemy w kierunku muzyki. Dołączają trąbki. Słuchać akordeon. Za zakrętem okazuje się, że tu już jest prąd. Ale oświetlenie bardzo nikłe – po dwóch stronach brukowanej uliczki parasole restauracji i pizzerii. A na uliczce duża grupa cygańskich muzyków.


Nie – nie cygańskich. To chyba Rumuni – jeden z muzyków dziękuje wylewnie za aplauz krzycząc „mulcumesk!” . Niektórzy w tradycyjnych, pasterskich kapeluszach – z tyłu krótkie podwinięte ronda, z przodu opuszczone jak daszki. Dziewięć osób. Jedna dziewczyna – krótkie włosy, podcięte podobnie jak moje na wysokości uszu.

Scena nie jest statyczna. Chłopcy z dredami – tańczą – każdy inaczej i wydaje się, że ten taniec wypływa z głębi serca. Twarze rozpromienione, rozświetlone. Dziewczyna stoi przodem do orkiestry i podaje pierwsze takty. Trąby, trąbki, bębny, grzechotki, brzękadła. Nieprawdopodobna radość życia. Muzycy raz po raz wychodzą przed orkiestrę, utrzymując się w rytmie muzyki zbliżają się do stojącej naprzeciwko nich publiczności i prowokują do włączenia się do spektaklu. W wąskiej uliczce publiczność stoi tak, jakby siedziała na widowni. Nie może się rozlać wokół orkiesty – brak na to miejsca. Z publiczności wychodzi młody Cygan, który zatraca się w muzyce i przedstawieniu – prowadzi dyskurs na słowa i gesty z muzykami, próbuje grać na instrumentach, zdejmuje koszulę i tańczy breaka. Muzycy zachwyceni. Grają z radością i bez oszczędzania. 

Po koncercie podchodzę, żeby dowiedzieć się czegoś więcej i podziękować za wspaniałą muzykę prosto z serca. Rozmawiam z jednym z chłopaków - Tristanem – dziękuję mu a on dziękuje mi. Mówi, że publiczność była świetna i dobrze im się grało. Biorę wizytówkę zespołu. Les Fanfoireux. Są z Brukseli. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mogła ich posłuchać na żywo.

Polecam szczególnie od 3 min.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz