Ukraina pachnie chlebem

Ukraina, czerwiec 2011

Przekraczamy granicę w Medyce. Idziemy na przystanek marszrutek poszukać czegoś, co zawiezie nas do Mościsk lub Sambora. Okazuje się, że tuż obok placyku, który służy za dworzec, stoi autobus do Sambora. Śmierdzi benzyną, stan techniczny kiepski, drzwi rozpadły się na dwie warstwy, wiszą jakby zaraz miały odpaść.  Autobus odjeżdża za godzinę. Ustalamy to z pewnym trudem, bo całkiem zapomnieliśmy o zmianie czasu. Przesuwamy zegarki do przodu, na 14. 

Siadamy na ławce pod sklepem. Obok siada starsza kobieta. Zaczynamy rozmawiać. Jest emerytką i mieszka we Lwowie. Ma 240 zł emerytury a rachunki takie jak w Polsce. Wie, bo jej córka wyszła za Polaka i mieszka w Polsce. A skąd my jesteśmy? Z Warszawy? O - to ona zna - bawiła wnuki, kiedy córka mieszkała na Pradze. My też z Pragi? Ale ten świat mały. Pamiętam - ile ja ubrań świetnych kupiłam przy Wiatracznej. No ale teraz jestem tutaj i bieda. Siebie trzeba utrzymać i mieszkanie w bloku. Przyjeżdżam na granicę i noszę wędliny z Polski. Za przeniesienie kilograma płacą 1 zł. Dzisiaj przeniosłam 40 kg. Za jednym razem! Wędlinę noszą, bo na Ukrainie to już nic się nie produkuje. Szynka z Polski, ogórki z Polski, pomidory też. Na Ukrainie się tylko handluje. Wszystkiego brakuje a ceny coraz wyższe. No i tak siedzę tutaj i czekam, bo o 18. mam pociąg do Lwowa. Marszrutką to nie, bo za marszrutkę trzeba zapłacić a pociąg emeryci mają darmo. No i czekam - chleb kupiłam. A może wy głodni? Wyjmuje chleb i nas częstuje. O - na Ukrainie chleba nie zabraknie. Chleba to my mamy pod dostatkiem - mówi. 

***


Docieramy do wsi Karpatskie. Chcemy się dostać na Drohobycki Kamień, a potem Starostynę i grzbietem do Pikuja. Mamy dzień opóźnienia i mało czasu. Za nami nadjeżdża auto. Stareńki, połatany gazik z plandeką. Jacek macha ręką i kierowca zatrzymuje się. Pytamy, czy podwiezie nas. A gdzie chcemy jechać - pyta. Mówimy, że do szlaku, bo idziemy na Pikuj. Zastrzega, że może nas zawieźć tylko do końca drohu, znaczy drogi. Mówimy, że jasne, że to nam całkiem wystarczy. Dziękujemy pięknie. Miły kierowca odwiązuje plandekę, otwiera z trudem boczne drzwi, czyści skajowe siedzenia. Zaprasza nas do środka. Okazuje się być rozmowny i serdeczny. Jest dyrektorem szkoły w Karpatskim i nauczycielem fizyki. Szkoła ma 9 klas, jest naprawdę duża. Teraz będzie remont. I tak codziennie tym łazikiem, przez cały rok dojeżdża 5 km w jedną stronę. Drogi okropne. Tylko czymś takim, jak ten gazik, da się jechać. Tak - dzieci z Butli (wieś niedaleko Karpatskiego) przychodzą codziennie te 5 km na piechotę. A skąd my jesteśmy? Z Kielc? Babcia mieszkała w kieleckim, ta wieś się chyba nazywała Szarpów, czy jakoś podobnie - nie pamięta już. 

Dojeżdżamy pod szkołę. Budynek od frontu jest niezbyt okazały ale zaglądam do środka i widzę, że jest rozbudowany w głąb podwórza. Rzeczywiście wielka szkoła. Ławki, takie jak jeszcze pamiętam z podstawówki  - blat łączony z siedziskiem, dziura na kałamarz. Szkoła otoczona owocowymi drzewami. Przed wejściem studnia - do użytku dla szkoły i mieszkańców wsi. Woda dobra, można pić surową. Napełniamy nasze butle wodą prosto z aluminiowego wiadra. Obok w sklepie kupujemy chleb i piwo. Nasz kierowca-dobroczyńca zawiezie nas jeszcze dalej. Aż na koniec wsi. 




Gruntowa droga jest coraz węższa a jej brzegi coraz wyższe i coraz bardziej przypomina wąwóz górskiego strumienia. Wszędzie pełno błota, przejeżdżamy przez dość wartką rzeczkę. Piechotą ta droga zajęłaby nam pewnie ze 3 a pewnie i więcej godzin. Gdyby nasz dobry anioł w postaci dyrektora szkoły, nie zabrał nas na stopa, nie udałoby nam się zrealizować naszych planów i następnego dnia musielibyśmy zejść do Libuchory i wracać do Polski. Jesteśmy bardzo wdzięczni! Dziękujemy za pomoc. Jacek pokazuje na piwo wstawione do drewnianej skrzynki i mówi, że to podarek. Pytam czy moglibyśmy zapłacić za benzynę, bo ta droga pewnie była kosztowna. Kierowca mówi, że absolutnie, żadnych pieniędzy od nas nie weźmie. Wyjmuje ze skrzynki chleb i nam daje w prezencie, żebyśmy wiedzieli, jak smakuje prawdziwy, ukraiński chleb.


2 komentarze:

  1. Zajrzałam czy już mam co czytać i... jest! Nowa opowieść z podróżniczego świata.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Cię czytać :) Szerokiej w RO!!!!

    OdpowiedzUsuń