Tatry Zachodnie, marzec 2010
Droga od świtu do zmierzchu w osiemnastostopniowym mrozie wyczerpała moje siły. Ostatnie czynności odebrały ich resztkę. Konieczność zdjęcie raków, stuptutów, butów, górskich ciuchów. Leżę na schroniskowym łóżku i trzęsę się z zimna. Pali mnie odmarzająca skóra twarzy. Wezmę jeszcze prysznic. To dobra decyzja. Organizm powoli zaczyna wracać do normy. Zjadam łapczywie chińską zupkę. Jacek idzie zrobić herbatę. Już jej dziś nie wypiję. Zasypiam.
Zapewne część z Was – niezależnie od tego, czy dopiero zaczynacie, czy już
długo jeździcie – zastanawia się jak wybrać instruktora. Bo umiejętności
doskona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz