Tatry Zachodnie, marzec 2010

Wstajemy bardzo wcześnie i wychodzimy o 5 rano. Schronisko jeszcze śpi. Wielki mróz. Pewnie około -20, może więcej. Prognozy zapowiadały -18 w dzień. Teraz jest jeszcze ciemno. Śnieg skrzypi. Błyszczy. Skrzą się lodowe kryształki. Czołówki nie są potrzebne. Zmrożone śnieg odbija najmniejsze nawet światełka. Wspinamy się znaną nam dobrze ścieżką. Na gałęziach świeże czapy śniegu. Nierzeczywiste piękno. Naturalna świątynia. Wspaniałe się idzie w zimowej ciszy. Zupełnie inaczej niż w lepkim skwarze lata. W górę.

Jacek zostaje jeszcze na szczycie a ja idę dalej. Będę ruchomym celem, głównym obiektem fotografii. Potęgę gór widać najlepiej, gdy są tłem dla maleńkiego ludzika brnącego przez śniegi. Już na zejściu w stronę Upłazu i Rakonia okazuje się, że szlak nie jest przetarty. Brnę w wysokim śniegu, starając się trzymać szlaku, bo zasypane kosówki tworzą przykre i niebezpieczne pułapki. Nie czuję zmęczenia. Warunki są idealne. Mocno świeci słońce, wiatru nie ma prawie wcale.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz