Sarmale

Rumunia, sierpień 2006
 
Znikający cel naszej wyprawy. Maleńkie, nadziewane różnymi gatunkami mięs a nawet - na naddunajskich terenach - rybą. Podawane z mamałygą i polane śmietaną. Zawijane w listki kiszonej kapusty lub winogron. Lokalny przysmak - gołąbki a właściwie gołąbeczki. Według przewodnika tradycyjne rumuńskie danie i narodowa duma.

O sarmalach marzyliśmy już w trakcie planowania podróży. I mało brakowało a nie spróbowalibyśmy ich wcale. Szukaliśmy ich w każdej knajpce, barze i restauracji przez 12 dni podróży. Wystąpiły w menu tylko jednej restauracji i to jako sarmale probabilistyczne, przyszłościowe, dotychczas niedostępne lecz możliwe w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Trzeba uważnie przyglądać się marzeniom, bo czasem los może zmusić do ich realizacji. Zrządzenie losu właśnie kazało nam się udać w nocną podróż. Dziwną, niewygodną, nieprzewidywaną, męczącą; sen przeplatał się z rzeczywistością. Droga zaprowadziła nas do obrzydliwego domku kempingowego pod Klużem. Domek był brudny, zniszczony, z dziurawymi ścianami. Myszy biegały po podłodze i śpiworach, pająki przyglądały się nam uczepione pędów winorośli, która poprzerastała spróchniałe deski.

A potem, wczesnym rankiem - do Kluża. Do którego przecież wcaleśmy się nie wybierali a nawet świadomie i pewnie wykreśliliśmy go z naszej mapy podróży. A w Klużu trafiliśmy w końcu na sarmale.  

Cudowne, delikatne, rozpływające się w ustach. Nie wiemy, czemu autorzy przewodnika uznali je za powszechnie dostępne danie. Znajoma Rumunka powiedziała nam, że tak - danie jest tradycyjne ale zwykle gotuje się je w domu. Gdyby ktoś nabrał jednak ochoty na sarmale, to w Rumunii jest takie jedno miejsce, gdzie można je zjeść - w Klużu u Hubertusa.
~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz